O Sun Ra i kaliskim jazzie

Krótka historia Międzynarodowego Festiwalu Pianistów Jazzowych wraz z legendarnym koncertem Sun Ra.

Nie raz „dał jazzu” – a dokładnie już 45 razy. Przetrwał kilka kryzysów, upadek socjalizmu i stan wojenny, a nawet żywiołowy napór siermiężnego kapitalizmu. A przecież to tylko muzyka, co prawda synkopowana, a więc pełna zawijasów rytmicznych, harmonicznych i melodycznych, niekiedy w formie i treści rewolucyjna; ale to nadal tylko muzyka. Za chwilę zabrzmią historyczne, jubileuszowe akordy – aż nie chce się wierzyć, że Międzynarodowemu Festiwalowi Pianistów Jazzowych w Kaliszu za moment stuknie „czterdziestka”. Wystartował w grudniu 1974 r. w dwóch odsłonach: konkursowej – dla pianistów – i koncertowej. Alibi dla dumnego przymiotnika „międzynarodowy” stanowił nie tylko występ niemieckiego pianisty Joachima Kühna, zagrali
przecież także znakomici polscy muzycy o europejskiej renomie: Adam Makowicz, Mainstream (Jan Ptaszyn Wróblewski, Wojciech Karolak, Marek Bliziński i Czesław „Mały” Bartkowski) oraz Zbigniew Namysłowski Quintet (lider, Tomasz Szukalski, Karolak, Paweł Jarzębski i Bartkowski).

Kaliski festiwal mógł mieć zupełnie inny charakter i u zarania wcale nie był jazzowy. Wszystko zaczęło się od rocka, który w Gomułkowskiej Polsce nazwano big bitem. W drugiej połowie lat 60. wiatr wiał z Zachodu – także w Kaliszu powstała młodzieżowa scena muzyczna. Pojawiły się zespoły: Alabama, Waganci, Młody Blues. – Nie było oczywiście płyt zachodnich zespołów, dlatego słuchaliśmy przede wszystkim radia. Na początku Radia Luxemburg, a później audycji
Willisa Conovera, który prezentował muzykę jazzową – mówi Jerzy Redlich, lider Młodego Bluesa. W 1968 r. zorganizowano Przegląd Zespołów Młodzieżowych Ziemi Kaliskiej i w tym samy roku powstał Klub Jazzowy, którego pierwszym prezesem był Bogumił Kunicki; po nim tę funkcję obejmowali: Marek Truszkowski, Bogdan Bogiel, Krzysztof Dobrowolski i Andrzej Laskowski. W listopadzie 1969 r. odbyły się słynne Rytmy nad Prosną – I Ogólnopolski Festiwal Awangardy Bitowej w Kaliszu, do którego zgłosiło się 300 wykonawców, z czego do przeglądu wybrano 45 zespołów. Z pierwszą nagrodą z Kalisza wyjechała wówczas Barbara Trzetrzelewska – tak tak, słynna Basia, która później śpiewała w zespole Matt Bianco i zrobiła karierę solową na Zachodzie. Laureatami OFAB byli także: Krystyna Prońko i Jarosław Śmietana z grupą Hall, najlepszy polski gitarzysta jazzowy, który zmarł na początku września 2013 roku.

Komuniści chyba nie lubili młodzieżowej awangardy, a na pewno nie podobała im się nazwa OFAB, dlatego po interwencji władz partyjnych kolejne dwie edycje przeglądu (1972 i 1973 r.) odbyły się już pod zmienioną nazwą: Festiwal Młodzieżowej Muzyki
Współczesnej. I tak to się skończyło, bo za chwilę Kalisz miał już zupełnie inny festiwal, z zupełnie inną muzyką.

Czas na jazz
Trudno dzisiaj dokładnie oddać atmosferę kulturalno-polityczną sprzed 40 lat: co się komu nie podobało, kto kogo naciskał, jak to się stało, że impreza rockowa przemieniła się w jazzową? Jan Cegiełka, animator kultury jazzowej, długoletni pracownik CKiS zaangażowany w produkcję festiwalu, podpowiada, że jednym z ojców chrzestnych tej muzycznej reinkarnacji był Marek Karewicz. Znany fotograf i bon vivat przyjeżdżał do miasta nad Prosną już na festiwale bigbitowe, a po powrocie do stolicy opowiadał wszystkim, jakie to świetne imprezy potrafią robić w Kaliszu. I to chyba Karewicz był łącznikiem między kaliskim Klubem Jazzowym a Stanisławem Cejrowskim i Zofią Komedową, którzy nadawali wówczas ton w środowisku jazzowym w kraju. – Zastanawiano się, na ile współczesne nurty muzyczne są w stanie wykreować nowy przegląd. Stąd pomysł festiwalu i konkursu pianistów jazzowych w Kaliszu – mówi Barbara Fibingier, była dyrektorka Centrum Kultury i Sztuki w Kaliszu. – Myślę, że Karewicz dobrze zareklamował w stolicy środowisko kaliskiego Klubu Jazzowego. Te trzy imprezy bigbitowe odbiły się szerokim echem w całym kraju. Niestety, klimat dla muzyki rockowej nie był wówczas najlepszy, dlatego, żeby nie tracić tego całego zapału i dorobku, zdecydowano się powołać do życia festiwal stricte jazzowy. Tak mi to później tłumaczyli Stanisław Cejrowski i Zofia Komedowa – dodaje Cegiełka.

Pierwszy Międzynarodowy Festiwal Pianistów Jazzowych odbył się w grudniu 1974 r., a konkurs nazwano imieniem Mieczysława Kosza, zmarłego rok wcześniej znakomitego pianisty jazzowego. Odtąd w cyklu dwuletnim do 1993 r. odbyło się 10 edycji konkursu. Dlaczego później z niego zrezygnowano? – Przede wszystkim z przyczyn ekonomicznych. Trzeba było wybrać, co jest bardziej atrakcyjne dla publiczności: festiwal czy konkurs, bo na obie te formy w tamtym czasie pieniędzy już nie starczało – tłumaczy B. Fibingier. Niestety, chociaż organizatorzy próbowali zaangażować w imprezę fabrykę fortepianów Calisia, to nigdy to się nie udało, a nagrodę dla laureatów konkursu, czyli pianino Calisia zawsze trzeba było kupić od producenta.

Muzyka zakrapiana ginem
Nie tylko środowisko jazzowe skorzystało z uchylenia żelaznej kurtyny, które nastąpiło w kraju w pierwszej połowie lat 70., na początku epoki Gierka. Polska nabierała kolorów, co prawda na kredyt, ale każdy chciał mieć „malucha” (Fiat 126p), mieszkanie w bloku i pojechać na wczasy do Bułgarii. Inteligencja (była kiedyś taka grupa społeczna) słuchała jazzu. – To był rzeczywiście czas jazzu i ginu – przyznaje B. Fibingier. – No bo nie ma jazzu bez gazu – przypomina popularne przed laty powiedzenie Krzysztof Dąbrowski, jeden z prezesów historycznego Klubu Jazzowego w Kaliszu. – Wszyscy żyliśmy festiwalem, pracowaliśmy oczywiście społecznie, ktoś załatwił tylko jakieś talony na obiad. Po nocach siedzieliśmy, robiąc plakaty i znaczki, przygotowując koncerty. Początkowo festiwal Mieczysława Kosza miał być imprezą regionalną na skalę Kalisza i okolic. Ale przejął to PSJ, który nadał mu rangę ogólnopolską, a nawet międzynarodową. Przyznam, że nawet trochę się obraziliśmy na PSJ, że podebrał nam pomysł i imprezę, i nie włączyliśmy się w organizację I Festiwalu Pianistów Jazzowych w 1974 roku. Ale wybór patrona to był nasz pomysł, Klubu Jazzowego: Arka Szymańskiego, Andrzeja Laskowskiego i mój, ówczesnego prezesa. Warto może przypomnieć, że już wcześniej nasz Klub Jazzowy organizował w domu kultury w Kaliszu koncerty zespołów jazzowych. Kontaktowaliśmy się przez znajomych ze studiów, podsyłaliśmy sobie zespoły. Pamiętam, że w jednym z takich koncertów wystąpił Jarek Śmietana.

Koncerty I FPJ odbywały się w Kaliskim Domu Kultury przy ul. Łaziennej, przesłuchania konkursowe w Państwowej Szkole Muzycznej. Przez kilka lat festiwal wędrował po Kaliszu i dopiero w 1978 r. na stałe – z przerwą na remont CKiS – związał się z budynkiem przy Łaziennej 6, gdzie przecież wystartował.

Jerzy Redlich był już pracownikiem domu kultury, ale to nie on nagłaśniał pierwszy festiwal. – Nie było czym, bo pierwszy poważny sprzęt dostaliśmy w 1975 albo 1976 roku. Ale ja usiadłem za konsoletą mikserską chyba dopiero w 1978 roku – mówi Redlich. – Wtedy rozpoczęła się kariera międzynarodowa Jurka, bo zachodnie gwiazdy wielokrotnie komplementowały jego pracę – dodaje B. Fibingier. – Z muzykami raczej nigdy nie miałem problemów, za to nie raz musiałem toczyć prawdziwe wojny ze sprzętem. A jak sprzęgało, to i muzycy mieli prawo się zdenerwować. Teraz jest już taki sprzęt, że to nie wymaga większego wysiłku – mówi skromnie kaliski akustyk. Istotna była również strona finansowa całego przedsięwzięcia, którego sam ówczesny Kaliski Dom Kultury (później wojewódzki, dzisiaj CKiS) raczej by nie udźwignął.

Przez pierwsze 10 lat MFPJ w Kaliszu utrzymywał i organizował PSJ przy pomocy agencji Pagart, którą kierował Andrzej Marzec. Kaliszanie byli od „czarnej roboty”. – Jako młodzi pracownicy domu kultury mogliśmy się przy nich uczyć, podpatrywać i korzystać z ich doświadczenia – przyznaje B. Fibingier. Warszawa wzięła na siebie „międzynarodową” część festiwalu, czyli zaproszenie wykonawców zagranicznych. – Inicjatywa zorganizowania festiwalu była rzeczywiście kaliska. Ale Cejrowski, który był już sekretarzem generalnym PSJ, wymyślił sobie swego rodzaju siatkę imprez jazzowych w kraju, w której obok Warszawy, Wrocławia, Krakowa i Lublina znalazł się festiwal kaliski. Słyszałem opinie, że pierwsze dwie edycje kaliskiego festiwalu były bardzo udane, trzecia już mniej, a czwarta, czego byłem bezpośrednim świadkiem i uczestnikiem, nawet dołująca. W Kaliszu brakowało partnera dla PSJ, żeby przynajmniej współdecydować o festiwalu – tłumaczy Jan Cegiełka.

Festiwal bardziej kaliski
Odrodzenie organizacyjne i artystyczne nastąpiło w 1978 r., kiedy szefem Wojewódzkiego Domu Kultury był Lechosław Ochocki, który razem z Janem Cegiełką, Kazimierzem Matusiakiem, szefem Wydziału Kultury Urzędu Wojewódzkiego w Kaliszu i Stanisławem Fibingierem, prezesem Kaliskiego Towarzystwa Muzycznego, pojechał do stolicy na rozmowy w sprawie przyszłości festiwalu. Wizyta okazała się owocna i od tej pory kaliszanie mieli znacznie więcej do powiedzenia w kwestiach organizacyjnych, finansowych i artystycznych. I potrafili to odpowiednio spożytkować. Udało się wówczas sprowadzić do Kalisza dwóch doskonałych pianistów: Amerykanina Kenny Drew i Martiala Solala z Francji. W tamtym roku wystąpiły też polskie gwiazdy: niezapomniany The Quartet (Szukalski-Kulpowicz-Jarzębski-Stefański) oraz Sun Ship i Laboratorium. Później kaliska impreza miał swoje lepsze i gorsze momenty. W pamiętnym 1981 r. festiwal został przerwany, kiedy w nocy z soboty na niedzielę 13 grudnia Jaruzelski wprowadził stan wojenny. – Jeszcze w latach 70. władze Kalisza chciały zlikwidować festiwal, ale nie pozwolili na to Lechosław Ochocki i Kazimierz Matusiak, którzy akurat interesowali się jazzem. W 1982 w stanie wojennym nie odbył się Jazz Jamboree w Warszawie, ale dzięki zaangażowaniu Ochockiego i Matusiaka udało się obronić kaliski festiwal. Pamiętam całonocny jubileuszowy koncert-maraton Zbyszka Namysłowskiego, w którym wystąpiło 40 muzyków. Później festiwal przeniesiono na 2 lata do Izby Rzemieślniczej, a następnie do Teatru, do końca lat 80. na czas remontu budynku przy Łaziennej – przypomina Cegiełka.

Barbara Fibingier pracowała w Centrum od 1975 roku i na pierwszych festiwalach była normalnym widzem, obserwatorem. – Pamiętam różne anegdoty z tego okresu. Biedny Laskowski chodził po korytarzu i używając słów nieparlamentarnych, pytał: dlaczego w tym mieście ten festiwal nikogo nie obchodzi. Później powtarzali to kolejni, którzy mieli szansę zmierzyć się z organizacją tej imprezy. Od 1978 byłam sekretarzem jury konkursu, a w latach 90. po odejściu dyrektora Ochockiego musiałam się zająć stroną organizacyjno-produkcyjną. Warto przy okazji wspomnieć Tomka Tłuczkiewicza, któremu Kalisz dużo zawdzięcza, jeśli chodzi o promocję i organizację festiwalu. Ważną postacią był także nieżyjący już znakomity pianista Sławomir Kulpowicz, przez pewien czas dyrektor artystyczny festiwalu. Obecnie od wielu lat bardzo wspierają nas duet Paweł Brodowski i Tomasz Szachowski, obaj związani z radiową Dwójką, gdzie prowadzą swoje audycje – mówi Barbara Fibingier.

Było pianistów wielu...
Historia tych 40 lat to prawie 385 koncertów i 10 edycji konkursu. Od 1997 r. w miesięczniku Jazz Forum w plebiscycie czytelników wśród najważniejszych wydarzeń i festiwali w Polsce przez kolejnych 15 lat figuruje niezmiennie Festiwal Pianistów Jazzowych w Kaliszu. – Dla nas jest to bardzo cenna branżowa nagroda, która dopinguje do utrzymania wysokiego poziomu. Były kryzysy, na początku lat 90. pojawił się pomysł przekształcenia imprezy w Piano-Rock-Song, ale na szczęście się z tego wycofano. Warto też wspomnieć, że festiwalowe plakaty przegotowywali wybitni polscy plakaciści, m.in.: Rafał Olbiński, Andrzej Pągowski, Rosław Szaybo, Jan Sawka, grupa Homework. A plakat przygotowany przez Piotra Młodożeńca zdobył nawet Grand Prix Międzynarodowego Festiwalu Plakatów w Warszawie – mówi była szefowa Centrum.

To, co najcenniejsze, czym festiwal może się rzeczywiście szczycić, to umiejętność wyławiania znakomitych pianistów u progu ich światowej kariery. Wiele jazzowych gwiazd zdążyło zagrać w Kaliszu, zanim stały się zbyt drogie dla organizatorów MFPJ. Kilka nazwisk: Michel Petrucciani, Dollard Brand, Don Pullen, Sun Ra, Gonzalo Rubalcaba, Esbjörn Svensson – oni po raz pierwszy grali w Polsce właśnie w mieście nad Prosną, zanim wystąpili na Jazz Jamboree i innych festiwalach w naszym kraju. Petrucciani zaczarował publiczność, do dzisiaj jego występ uznawany jest za jeden z najpiękniejszych w historii imprezy. Wielkim przeżyciem był także koncert Sun Ra Orkestra, który odbył się z dużym poślizgiem, bo samolot miał opóźnienie. – Na lotnisku wsadziliśmy muzyków do samochodu i pędziliśmy do Kalisza bez postoju tak, że Sun Ra musiał sikać w samochodzie do butelki po piwie – przyznaje dyrektor CKiS. Niektóre koncerty były nagrywane i ukazały się na czarnych krążkach (Paweł Tabaka, Kenny Drew, Martial Solal i Dollard Brand) w serii wydawniczej pod redakcją nieżyjącego już Marka Cabanowskiego, zakochanego – jak twierdzi Jan Cegiełka – w Kaliszu i kaliszankach – szefa wydawnictwa Poljazz.

Gdyby próbować wymienić artystów, którzy wystąpili w 39 edycjach MFPJ w Kaliszu, zajęłoby to cały artykuł. Najważniejsze, że jest to cały czas rozdział otwarty, że w ostatnich latach festiwal „trzyma poziom” i w tym roku na kilka dni Kalisz znowu nabierze jazzowego kolorytu. A że jest on dzisiaj AD 2013 inny niż w poprzednich dekadach? – Kiedy festiwal startował, byliśmy młodzi, pełni zapału, nie spało się trzy dni, spotykaliśmy wielu fantastycznych ludzi. To rodziło coś magicznego, niepowtarzalnego. Na czas festiwalu wszyscy mówili sobie po imieniu. Wszyscy szli na jam sessions. To był naprawdę czas jazzu i ginu. Dzisiaj trudno już o taką atmosferę. Profesjonalizacja trochę zabiła luz, tamten klimat i silne więzy międzyludzkie. To jest naturalne i niezależne od organizatorów – przyznaje Barbara Fibingier. – Dla nas bardzo cenne jest to, że od lat karnety na festiwal kupują kaliszanie mieszkający w kraju i za granicą. Co roku przyjeżdżają odwiedzić rodzinne miasto, spotkać przyjaciół i posłuchać dobrego jazzu. W latach 90. nastąpiła zmiana pokoleniowa: wierni jazzfani zaczęli przychodzić ze swoimi dziećmi, niektórzy jakby ustąpili miejsca córkom i synom. Najważniejsze, że sala jest zawsze pełna, że wyrosło nam młode pokolenie słuchaczy.

Tekst pochodzi z miesięcznika społeczno-kulturalnego Kalisia Nowa nr 8-9-10/165 Autor tekstu: Przemysław Klimek Zdjęcie: Artur Bonusiak
Wersja do druku
Wersja PDF