Mystkowski i Marschel pieką pierniki

Piernik – ciasto znane w Polsce od średniowiecza, drogie, bo wymagające przypraw sprowadzanych z dalekich krajów. Smak dostatku i powodzenia. Przypominamy krótką opowieść o zapachu świąt i dawnych kaliskich cukiernikach. Tekst autorstwa Anny Tabaki pochodzi z miesięcznika społeczno-kulturalnego Kalisia Nowa nr 11,12/167/2013.

 

Co tak pachnie?

Spośród wspomnień szczególnie lubimy te o słodkiej nucie. Może dlatego wielu osobom święta kojarzą się z piernikami. Dzieje się tak mimowolnie – poprzez zapach. W polskiej tradycji najważniejszy jest opłatek, ale ten wydaje się bezwonny. Z piernikami rzecz ma się zupełnie inaczej – korzenne przyprawy dodawane do słodzonego miodem ciasta uwodzą. Na dzisiejszej ulicy trudno szukać podobnych woni; zostały skutecznie wypędzone z przestrzeni publicznej. Dawni kaliszanie byli w lepszej sytuacji. Wprawdzie dorożkami i dyliżansami nie podróżowało się ani zbyt wygodnie, ani szybko, ale świat tamtych pojazdów miał też inny zapach. W okresie świąt Bożego Narodzenia najintensywniej wabiły piernikowe ingrediencje.

Piernikowi króle

Przed końcem XIX w. tradycyjnymi ciastkami korzennymi handlowali cukiernicy, właściciele sklepów, delikatesów i piekarni. Wyroby własne sprzedawały szacowne lokale Aleksandra Szauba (dawniej Gussmana) w rynku i Rudolfa Fibigera, mieszczący się przy zbiegu ul. Warszawskiej (obecnie Zamkowa) z Poprzeczno-Warszawską (Chodyńskiego). W tej ostatniej lubili się zbierać literaci oraz... „piernikarze”, jak potocznie nazywano kaliską odmianę angielskiego klubu dżentelmena. Handel win, delikatesów i towarów kolonialnych A. Hammera kusił „znanymi ze swej dobroci prawdziwymi piernikami toruńskimi z fabryki dostawcy dworu Gustawa Wesse”. Firma A. Nettyna, zlokalizowana przy ul. Mariańskiej, sprowadzała natomiast towar z warszawskiej Parowej Fabryki Pierników, Cukrów i Czekolady „Złoty Ul”. Słynny za sprawą „Nocy i dni” Marii Dąbrowskiej sklep „Bonbons de Varsovie” przy ul. Warszawskiej, zgodnie z nazwą, zaopatrywał się w towar od kilku stołecznych producentów świątecznych łakoci. Należy dodać, że każda z firm prześcigała się w sposobach pakowania słodyczy w „prześliczne pudełeczka i bombonierki ozdobne”. Najważniejsi w tej stawce byli jednak dwaj piekarze: Karol Marschel (zm. 1901) i Kazimierz Mystkowski (1871-1935). Firma pierwszego z nich działała nad Prosną od lat 70. XIX w. Pod koniec dekady miała już na tyle silną pozycję, że zaproponowała kaliszanom całoroczny wypiek pierników. Sklep główny mieścił się przy ul. Wrocławskiej 184 (Śródmiejskiej) i zapewne tutaj w podwórzu odbywała się produkcja. Wprawdzie Karol zmarł na początku kolejnego stulecia, ale zakład przetrwał i rozwijał się pod sprawnym zarządem syna Bronisława i synowej Bronisławy z domu Felickiej. Interesy szły dobrze, skoro rodzina otworzyła w rynku drugi sklep ze swoimi wyrobami. W tym czasie wyrosła potęga Kazimierza Mystkowskiego.
W 1899 r. kupił on od Dariusza Dobrowolskiego Parową Fabrykę Biszkoptów i Pierników niedaleko kościoła franciszkanów (ul. św. Stanisława). Nowy właściciel zaczął energicznie zdobywać kaliski rynek. O rzutkości przedsiębiorcy niezbicie świadczą potężne reklamy zajmujące pół gazetowej strony („Gazeta Kaliska”). Konkurencja wykupowała standardowe ogłoszenia drobne. Obok sklepu głównego – działającego przy piekarni, a następnie w rynku – funkcjonowały dwie filie, przy Przedmieściu Wrocławskim i przy ul. Kanonickiej, w domu Herbicha. Można było tutaj kupić różnego rodzaju chleby, bułki, rogaliki maślane oraz ciastka, baby, karmelki, nugat, cukry deserowe, czekoladowe pralinki, konfitury i marmolady. Ale tego było jeszcze mało. W grudniu 1901 r. firma Mystkowskiego uroczyście zainaugurowała działalność specjalnego oddziału pierników. Ugruntowanej pozycji zakładu Marschlów ta niewątpliwa „rewolucja” na rynku chyba jednak nie zachwiała. W świątecznej kompozycji zapachów nadal nie brakowało ich wyrobów. Jakby ta historia potoczyła się dalej, gdyby nie wybuch I wojny światowej? W 1914 r. Bronisława była już wdową z czwórką dzieci. Zakład dający utrzymanie rodzinie i pracę kilkunastu osobom, spalił się wraz z całym śródmieściem. Uruchomić produkcję w centrum miasta mógł jedynie Mystkowski, którego fabryka przetrwała pruskie bombardowania. Wśród ruin i powszechnej nędzy rosły pokusy: podwyższając ceny żywności, można było łatwo zarobić. W zaułkach zniszczonego miasta roiło się od spekulantów. Przemysłowiec nie wykorzystał sytuacji. W pamięci kaliszan zapisał się jako ten, który „wypiekał do ostatniego worka mąki chleb i sprzedawał po cenie taksy” (wspomnienia Bronisława Szczepankiewicza).


Epilog z „Kaliszanką”

Po wojnie Bronisława postawiła nową piekarnię. W kaliskim Archiwum Państwowym zachowały się projekty dla „Wielmożnej Bronisławy Marschel”, pokazujące fabrykę wraz z kamienicą. Dom o charakterystycznej wybrzuszonej fasadzie stoi dzisiaj pod adresem Śródmiejska 14. Cztery pilastry z jońskimi kapitelami (woluty) użyte w fasadzie niosą stylowy w formie komunikat mówiący o dostatku. Kazimierz Mystkowski został posłem Sejmu RP w najtrudniejszych pierwszych latach niepodległości (1919-22). Spalone miasto kilkakrotnie zwracało się do swojego parlamentarzysty o pomoc przy szukaniu dodatkowych środków na odbudowę. Po II wojnie światowej fabryka Mystkowskiego została upaństwowiona; z jej tradycji wyrosła Fabryka Pieczywa Cukierniczego „Kaliszanka” Sp. z o.o.

Tekst: Anna Tabaka, zdjęcie ze zbiorów rodziny Wolffów
Wersja do druku
Wersja PDF